A jednak zagłosowali na Bronka! – Kuba Radzewicz




 

 

Szkoda, że tak szybko się skończyło. Było emocjonująco, kolorowo i głośno. Kampania wyborcza była czasem skandujących partyjnych młodzieżówek i kandydatów objeżdzających kraj z góry na dół, od lewa do prawa i w każdym innym możliwym kierunku. Nowością tegorocznej kampanii były autobusy wożące aktywistów z ulotkami, które szybko zyskały przydomki „Jarkobusa” i „Bronkobusa”. Nie zabrakło oczywiście tradycyjnego punktu kampanii, czyli kiełbasy wyborczej. Jak zawsze obiecywano nam dobrobyt, silne państwo, prężnie rozwijającą się gospodarkę i te wszystkie inne rzeczy, dzięki którym po wybraniu odpowiedniego kandydata mielibyśmy żyć przez kolejne pięć lat w pełni szczęścia.

 

 

Ważnym punktem każdej kampanii prezydenckiej są też debaty telewizyjne. Zazwyczaj nic z nich nie wynika, zazwyczaj kończą się powtarzaniem wyborcznych obietnic i wyuczonych formułek. I zawsze wtedy odzywają się urażone głosy tych, którzy oczekiwali rzeczowej i (chyba ulubione słówko polskich polityków) merytorycznej debaty. A przecież oczywiste jest, że w czasie godzinnego „show” w telewizji kandydaci nie podejmą się takiej rozmowy. Dużo ważniejsze jest to, jak zaprezentują się kandydaci, czy będą ładnie wyglądać, uśmiechać się i mieć miłą aparycję.  Według mnie tak jest, ponieważ w czasie tej kampanii o żadnym z kandydatów nie dowiedziałem się niczego nowego. A Państwo?  I nawet gdyby trwała ona jeszcze kolejne trzy miesiące to i tak u dużej liczby wyborców przed wrzuceniem głosu do urny zaistniałby następujący proces myślowy:

Wariant 1 – zagłosuję na kandydata A, bo wtedy nie wróci IV RP, nie będzie wojny na górze, nie trzeba się będzie bać prowokacji CBA i upolitycznionej prokuratury.

Wariant 2 – zagłosuję na kandydata B, bo wtedy nie wróci III RP, nie będzie monopolu władzy dla jednej partii, nie trzeba będzie się bać prywatyzacji szpitali i skorumpowanych liberałów.

 

Na potwierdzenie tych słów pozwolę sobie zacytować słowa profesora Marcina Króla, który w swoim felietonie we „Wprost” pisze: „Wybór polityczny jest i będzie powodowany mieszaniną uczuć estetycznych i potrzebą świętego spokoju”.

 

 

A mimo tego warto chodzić na wybory i muszę się przyznać, że 4 lipca, gdy po raz pierwszy w życiu wrzuciłem swój głos do urny to poczułem się dumny. Do plusów kampanii należy zaliczyć też frekwencję, z której możemy być dumni. Ponad 50% i to jeszcze w okresie wakacyjnym! Jestem pewien, że jeśli pójdziemy śladem Estonii, która wprowadziła możliwość głosowania przez internet, to w kolejnych wyborach prezydenckich zagłosuje jescze więcej Polaków. Cieszy też aktywność młodzieży, która ma szansę stać się fundamentem dobrze funkcjonującego społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju. Młodzi ludzie zachęcali do pójścia do głosowania np. poprzez profrekwencyjne happeningi, które odbyły się m.in. we Włocławku pod hasłem „4 lipca wcale nie musisz głosować. Ale pamiętaj – ktoś inny zadecyduje za Ciebie!”, a także w Starogardzie Gdańskim „Oddajmy głos, bo to nasz los”.

 

 

Kuba Radzewicz

Comments

comments

Dodaj komentarz