Chaos, zamęt i rozgardiasz – tak można w skrócie określić sytuację, jaka panowała 6 lipca na debacie w Parlemncie Europejskim. Podczas spotkania, w trakcie którego polscy przedstawiciele mieli przedstawić założenia naszej prezydencji, doszło między Polakami do istnego bratobójstwa.
Posiedzenie rozpoczęło się naprawdę spokojnie – nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Tusk mówił o polskim optymizmie oraz świeżości, którą Polska wprowadzi do Unii Europejskiej. Przy okazji poczęstował Europejczyków świeżymi – jak nasza prezydencja – truskawkami, stąd też w mediach pojawiła się wzmianka o „truskawkowej prezydencji”. Debata przebiegała bezproblemowo i wydawałoby się, że zostanie tak do końca, jednak do głosu doszedł Zbigniew Ziobro.
Zarzucając premierowi kontrolę mediów, europoseł rozpoczął bitwę na słowa polskich polityków. W myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, Tusk ripostował, przytaczając Ziobrze sytuację z czasów panowania PiS-u. „Czy dobrze pamiętam, że był pan ministrem sprawiedliwości, kiedy uzbrojone bandy atakowały ludzi w Polsce, o 6 rano zamykano ludzi do więzienia?”. Eurodeputowany bronił się, mówiąc o walce z korupcją. Z kolei Michał Kamiński podsumował wypowiedzi obu polityków, mówiąc, że „nie popiera eksportu obciachu z naszego kraju”, co uczestnicy debaty nagrodzili gromkimi brawami. Absurdalność całej sytuacji najlepiej oddaje reakcja premiera Tuska, który podczas przemówień rodaków schował twarz w rękach. Kolejny mówca, Jacek Protasiewicz przeprosił zgromadzonych za wykorzystywanie przez europosłów debaty do prowadzenia kampanii wyborczych.
Walka między rodakami trwała dalej, jednak jest to temat zbyt rozległy na jeden artykuł. Każdy gladiator na śmierć i życie bił się o swoje racje. Gry polityczne grami, pytanie tylko, dlaczego przy ich okazji konieczne było skompromitowanie naszego kraju.