Chyba powinnam przestać oglądać programy telewizyjne, bo tylko się przez nie denerwuję. Tym razem katem dla mojej osoby był program TVP Info, Newsroom. Do studia zaproszonych zostało trzech gości, m.in. Robert Frycz, twórca strony Antykomor.pl (kto nie słyszał o brawurowej akcji ABW łapka w górę. Nie widzę ani jednej i wcale mnie to nie dziwi…). Kilka dni temu założył on Komitet Obrony Wolności Słowa. Inicjatywa zaiste zacna, wolność słowa należy szanować i cieszyć się z niej, a kiedy trzeba to i walczyć o nią. Idealna okazja by o owej wolności porozmawiać. No tak, tyle tylko, że w rozmowie bierze udział dwoje lub więcej ludzi, a tutaj mieliśmy do czynienia z monologiem dziennikarza prowadzącego program, który, mam takie odczucie, uwielbia mówić. Jest to zapewne jego wielką miłością, pasją i przeznaczeniem. Dlaczego więc zamiast zostać mówcą, albo chociażby politykiem, (oni tak uwielbiają mówić o tym, co chcieliby zrobić, mniej o tym, co im się udało uczynić do tej pory. Może dlatego, że jest tego niewiele.) wybrał zawód dziennikarza, zmuszając nas jednocześnie do oglądania tej całej szopki? Dziennikarz powinien przedstawiać fakty i dociekać prawdy, czyż nie? A jak można się czegokolwiek dowiedzieć, gdy nie dopuszcza się do głosu drugiej osoby? Po co zadaje pytania, na które sam odpowiada? Po co w ogóle pyta, skoro sam wie lepiej?
Może troszkę przesadziłam. W studiu mieliśmy jeszcze dwóch gości, którzy mieli większą swobodę wypowiedzi. Do czasu. Wystarczyło, że jeden z nich miał czelność nie zgodzić się z gospodarzem programu, a ten już zaczął go zagłuszać. Czy naprawdę tak trudno jest w dzisiejszych czasach uszanować zdanie drugiego człowieka, często odmienne od naszych poglądów? Gdzie się podziała tak szumnie omawiana w mediach tolerancja? Jest dopiero 11 czerwca (gdy piszę ten tekst), a ona już wyjechała na wakacje?
Zamiast więc wolności słowa omawiane były następujące tematy: Antykomor.pl jako przejaw czegoś niesmacznego i niebywale ordynarnego, polityczne tło założonego Komitetu (dwoje jego członków związanych jest, o zgrozo, z PiS-em), polityczne zaangażowanie pana Frycza, pomoc prawna udzielona mu przez PiS (czy tylko mnie nie dziwi, że pomogli człowiekowi, który jest tak jak i oni przeciwny PO? ), nazwa komitetu, która jest nieadekwatna do formatu przedsięwzięcia, sprawa zaangażowania w dochodzenie ABW, rzetelność dziennikarzy opisujących powstanie komitetu… Tak, nie pomyliliście się. O wolności słowa nie piśnięto… ani słowa! Próbowano (naczelny Super Ekspressu walczył dzielnie, ale był osamotniony w swych bojach, bo pan Frycz siedział jak mysz pod miotłą zagłuszony przez prowadzącego i pewnego profesora), ale z mizernym skutkiem. Naprawdę, były momenty, że współczułam temu gościowi. Przez cały program krytykowano go, jego postępowanie, kontakty. Nie sądzę, by wiedział, że został tam zaproszony w roli kozła ofiarnego.
Miała być inteligentna dyskusja, a wyszła bezkrwawa egzekucja.
Szkoda. Szkoda tego człowieka, szkoda naczelnego SE, szkoda tak ciekawego tematu, a w końcu szkoda moich nerwów już i tak zdrowo nadszarpniętych. Następnym razem radzę ostrzegać przed rozpoczęciem programu, że nie wnosi on nic, za to nas mogą wynieść na noszach pracownicy medyczni, gdy ciśnienie nie wytrzyma.