Jestem cierpliwy, ale bez przesady. Mija już trzeci tydzień odkąd oczekuję na odpowiedź dlaczego Telewizja Polska w ramach misji (?) stwierdziła, że pierwszego września (wiadoma rocznica, podpowiem, że nie chodzi o rozpoczęcie roku szkolnego) to najlepszy dzień by raczyć Polaków filmem „Pearl Harbor”. Swoją drogą jeśli ktoś zarzuca polskim produkcjom wojennym cierpiętniczość i martyrologię niech zobaczy wspomniane dzieło Micheala Bay’a. Dwójka w tym czasie nadawał kabaret. Po dogłębnej analizie programu telewizyjnego znalazłem wyłącznie jeden film nawiązujący do wrześniowej obrony polskich granic w 1939 roku, ale nie dość, że emitowany był na podrzędnym kanale TVP, to na dodatek o późnej porze. Widać ile warte są frazesy o rzekomej misji telewizji publicznej skoro w czasie, gdy naokoło wspomina się początek wojny i atak Niemiec na Polskę, Jedynka puszcza melodramat opowiadający o wydarzeniach z grudnia 41’ na Hawajach. O ile ze strony prywatnych stacji nawiązanie do państwowej rocznicy można uznać za miły gest, o tyle w przypadku publicznej powinien być to jej obowiązek! Wracając do moich pytań wysłanych na Woronicza, czy mogłem oczekiwać odpowiedzi od stacji, która arogancko zachowuje się nawet w stosunku do swoich widzów? Jak inaczej bowiem nazwać prezentowanie w głównym serwisie wiadomości od niemal miesiąca przed Euro 2012 (od maja) do końca paraolimpiady (do połowy września) niemal wyłącznie informacje sportowe, a potem, dla utrwalenia rzecz jasna, powtarza to samo w krótkim programie stricte sportowym. Telewizja publiczna na nowo zdefiniowała pojęcie serwisów informacyjnych. Teraz otóż nie jest w nich najważniejsze przybliżanie widzom wydarzeń ze świata, ale show z prowadzącym na czele. Dlatego m.in. od pewnego czasu prezenter zaczyna streszczać najbardziej szokujący news, by później się przywitać. To tak, jakby ktoś zapukał do naszych drzwi i równo z ich otworzeniem zaczął opowiadać z czym przychodzi, by dopiero po chwili się przywitać. Jeszcze tylko zajawka i zaczyna się teatrzyk prowadzącego. Najpierw rundka po studio, bo przecież musi być „dynamicznie”, przesłodzone podziękowania dla dziennikarza za to, że łaskaw był zrobić relację, a później kilka wypowiedzi z jakąś dziwną emfazą, która automatycznie przywołuje mi na myśl reklamę leków przeciw zaparciu. Wreszcie, oczywiście jeśli nie ma jakichś imprez sportowych, wiadomości ze świata polityki. Oho, to tyle o naszej władzy, limit wypełniony. Teraz moją ulubiona część, czyli o tym, że kot relaksował się na kaktusie, a pani Kowalskiej udało się zagrać dżingiel wiadomości na szczotce klozetowej. Czepiam się? Możliwe, ale to tylko szczegóły świetnie dopełniające obraz pseudoprofesjonalnego serwisu informacyjnego, w którym ważnych newsów jest jak na lekarstwo. O tym, że da się zrobić rzetelne wiadomości, przekonał mnie choćby Euronews. Wydarzenie za wydarzeniem, prezenter prawie nie pojawia się na ekranie, a widz nie dostaje oczopląsu od pojawiających się pasków i nagłówków. Reszta telewizji publicznej to głównie chętnie oglądane seriale. Pomiędzy nimi niekiedy emitowane są zachęty do płacenia abonamentu. Tylko za co? Zresztą premier Tusk mówił, że nie trzeba…
Szymon Beniuk
2012-10-30