Przeszło dwa lata temu masowe protesty społeczeństwa obaliły rządzącego przez kilka dekad satrapę Hosniego Mubaraka. Tłumy ludzi z placu Tahrir sprzed dwóch lat chciały demokracji i poprawy poziomu życia w Egipcie. Zorganizowano nawet pierwsze w historii tego kraju demokratyczne wybory prezydenckie, w których zwyciężył kandydat Bractwa Muzułmańskiego Mohamed Mursi. I choć wielu z tych, którzy brali udział w protestach przeciwko Mubarakowi, nie podobał się fakt, iż w drugiej turze wyborów rywalizowali ze sobą, islamista i człowiek dawnego reżimu (były premier, Ahmad Szafik – przy. red.), niemniej z ufnością patrzyli w przyszłość. Niestety, następne miesiące pokazały brutalną prawdę, iż zwycięstwa rewolucji nie są ani satysfakcjonujące, ani nawet trwałe. Obecna sytuacja gospodarcza Egiptu jest więcej niż tragiczna. Z powodu niestabilności państwa zarówno turyści, jak i zagraniczni inwestorzy omijają Egipt szerokim łukiem. Większość społeczeństwa żyje w skrajnym ubóstwie. Ponadto rządzące dawnym krajem faraonów Bractwo Muzułmańskie wbrew początkowym zapewnieniom powoli stara się wprowadzać zasady islamu jako obowiązujące prawo. A skutki podobnych działań są od lat znane na Bliskim Wschodzie. Wystarczy wspomnieć choćby Iran ajatollahów. Dlatego też Egipcjanie „nie śpią”, tylko starają się sprzeciwiać działaniom władz. Masowe protesty, które są organizowane w całym kraju, pokazują, że władza nie ma poparcia ludności, działa wręcz wbrew jej zdaniu, a taka sytuacja na pewno nie jest tą, której oczekiwali wszyscy po ustąpieniu prezydenta Mubaraka. Przez ostatnie miesiące w starciach z policją i wojskiem zginęło ponad kilkaset ludzi, a kilknanaście tysięcy zostało rannych. Dokładna liczba ofiar jest trudna do oszacowania. Także wielką niewiadomą pozostają egipska armia. Przez lata dopieszczana specjalnymi przywilejami, dwa lata temu przechodząc na stronę protestujących, przechyliła szalę zwycięstwa. Później sama przejmując władzę, ostrożnie podchodziła do demokratycznycn przemian. Generałowie obawiają się cywilnej kontroli nad armią oraz utraty przywilejów, z niechęcią patrzy na rosnące aspiracje społeczeństwa. Dlatego także wojsko wspiera rząd w zwalczaniu protestów. Nie zraża to jednak rozjuszonego tłumu. Są zdecydowani, aby walczyć do końca o poprawę swego losu i demokratyzację państwa. Wielu z nich ma różne koncepcje, czasami biegunowo różne poglądy, lecz ten sam cel. Takiej siły nie wolno lekceważyć, ponieważ znamy z historii przykłady podobnych lekceważeń. Jak to powiedział kiedyś Michael Corleone z „Ojca chrzestnego II”, analizując sytuację przed rewolucją na Kubie: „Żołnierzom się płaci, a rebeliantom nie. Dlatego oni mogą wygrać”. Dobrą radą dla Bractwa Muzułmańskiego oraz armii jest to, aby o tym nie zapominali.
Kamil Niesyto
2013-08-27