Słusznie nazwano w chemii reakcję kwasu z zasadą zobojętnianiem. Zdawałoby się, że starcie „gigantów” A. Kwaśniewskiego i „zobowiązanego do zasad” J. Kaczyńskiego będzie emocjonującą rozgrywką, z której jeden lub drugi wyjdzie definitywnie zwycięsko. Nic bardziej mylnego. Było mało dynamicznie, momentami nudno, a dwóch zupełnie różnych polityków wypadło blado. Zobojętnili się nawzajem.
To „oczywista oczywistość”, że Kaczyński w tym pojedynku na słowa był znacznie bardziej zacietrzewiony. Atakował („Pan jest nieuleczalny”), w kółko powtarzał starą śpiewkę, że stworzył najlepszy rząd od 17 lat (i do tego jaki uczciwy!), i przyznał się wprost do swoich despotycznych ciągotek: „Koalicja z PO pod moim przewodnictwem”. Starał się być dowcipny, choć nie zawsze mu wychodziło. Próby złapania za język prezydenta wielokrotnie były naciągane i mało śmieszne („czyli bierze pan pod uwagę, że za 7 lat PiS będzie rządził”). I nie zabrakło nawiązań do gaf głowy państwa…
A Kwaśniewski nie wykorzystał do końca swoich możliwości. Niestety, zabrakło pikanterii i tzw. „przyciśnięcia do muru” obecnego rządu. Szkoda, bo nieubłaganie mijający czas momentami przypominał bardziej pogawędkę „Co tam panie w polityce?”, niż surową, acz sprawiedliwą ocenę rządów. Pojawił się króciutki wątek A. Fotygi i napomknięcie o złamanych zasadach premiera (choćby sojusz z Samoobroną). Prezydent prowadził dialog, w którym był (i dobrze!) daleki od personalnego oskarżania premiera. Mówił bardziej ogólnie o jego polityce, o ekipie rządzącej, o IV RP. Premierowi takie sztuczki medialne nie wychodzą. Całe zło widzi tym razem w osobie Kwaśniewskiego.
Prezydent zdementował „oczywistą oczywistość” szefa Pis-u, dotyczącą rzekomego spisku LiD-PO. Strach Kaczyńskiego przed wzmocnieniem pozycji PO jest na tyle duży, że pozornie marginalizuje partię Tuska. Debatując w ten sposób z twarzą Lid-u demonstruje, że PO to problem zdecydowanie drugorzędny w tej kampanii wyborczej. A tak wcale nie jest. Tymczasem to PiS i PO idą w sondażach łeb w łeb, a pozorowana walka premiera z lewicą to tylko rozpaczliwa próba upokorzenia groźnego rywala.
Po tym pojedynku nie można żadnemu z zawodników założyć na skronie wieńca laurowego. Jednoznaczna ocena debaty będzie zawsze subiektywna. Jedni powiedzą, że wygrał prezydent, drudzy, że ponad wszelką wątpliwość- premier. Znajdą się i tacy, którzy w tym meczu orzekną remis. Wynik starcia poznamy jednak 21 października.
Kto wie… gdzie dwóch się bije…