Houston, we have a problem, czyli american dream bez happy end’ u – Kamil Puskarczyk lat 14

 

Dla wszystkich osób, które zamierzają pojechać do Stanów Zjednoczonych, mam dwie wiadomości- dobrą i złą. Najpierw ta dobra- prezydent George W. Bush podpisał ustawę, która wpuszcza niektóre kraje do ruchu bezwizowego. Zła to taka, że nie ma wśród nich Polski.

Dziwne są nasze stosunki zagraniczne. Niemcy nazywają nasz kraj Kartofelensalat, Rosjanie Kaczistan, Anglicy The Two Big Brothers Empire, a inne narody, każdy w swoim języku, określa naszą politykę jednym słowem- śmiechu warte. A jak na nas mówią Amerykanie? Oni nazywają nas przyjaciółmi.  Powinniśmy się cieszyć, że choć jeden kraj świata zdaje się darzyć nas sympatią. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby to nie była przyjaźń przez wyjątkowo małe „p”.

My, Polacy, jako dobrzy przyjaciele, spełniamy wszystkie prośby naszych amerykańskich partnerów. Namówili nas na wysłanie żołnierzy do Iraku i Afganistanu? Namówili. Sprzedali nam niezbyt szybkie samoloty F16 (pokonanie Atlantyku w tydzień do rekordów Guinnessa nie należy)? Sprzedali. Wytargowali umieszczenie swoich rakiet w Polsce? To tylko kwestia czasu. Można więc powiedzieć, że współpraca układa się nam znakomicie. Jest tylko jedno „ale” -ten układ jest raczej jednostronny. My dajemy z siebie wszystko, a Amerykanie niewiele. Przykłady? Supernowoczesne myśliwce F16, które, jak mówią producenci, były „niedotarte”, swój dziewiczy lot spędziły nie mniej spektakularnie niż osławiony Titanic, dotarły do celu po tygodniu od startu. Już można sobie wyobrazić, jak chluby naszego lotnictwa przeprowadzają desant na naszego wroga- kiedy dotrą do celu ataku, przeciwnik będzie mniej zaskoczony natarciem niż Polak rozpadem koalicji. A sprzęt dostarczony naszym żołnierzom na misjach za granicą?

W tym przypadku słowo „wóz opancerzony” to- cytując pewnego polskiego polityka- „taki skrót myślowy”.

Tak z przyjacielem się nie postępuje. Nie można nim pomiatać, dawać mu ochłapów, resztek ze stołu wmawiając przy tym, że to jest to samo, co się je samemu. No i wreszcie nie można samemu wchodzić do jego domu, kiedy się tylko chce, jednocześnie zamykając mu przed nosem swoje własne drzwi. Tak właśnie postępują Amerykanie. Podpisując ustawę wizową prezydent USA przybił na granicy tabliczkę z napisem: „Przyjaciele- poszoł won od Stanów Zjednoczonych”. Jak nasi rzekomi przyjaciele tłumaczą takie prawo? Zarzucają nam, że jest zbyt wiele odmów wydania wiz, a do tego jest u nich za dużo naszych rodaków przebywających nielegalnie. Po pierwsze, to oni decydują, ilu osobom wydadzą wizy. Tak więc praktycznie nie mamy na to wpływu. Po drugie, czy nie jest dziwne, że można u naszego przyjaciela przebywać nielegalnie? Dlaczego w ogóle my musimy mieć wizę, a oni nie? I dlaczego tyle krajów neutralnych wobec Amerykanów jest traktowanych lepiej niż my, ich sojusznicy? Czy to nie wydaje się nieco chore?

Nasze partnerstwo z USA przypomina trochę „przyjaźń polsko-radziecką”. Bowiem teraz jesteśmy uzależnieni od Stanów, co prawda w innym stopniu niż kiedyś od ZSRR, ale zawsze. Dawniej byliśmy poddawani komunizacji, a teraz „macdonaldyzacji”. Mam nieodparte wrażenie, że polscy politycy uważają USA za złotą rybkę, która spełni wszystkie nasze marzenia. Tymczasem polityka ścisłego sojuszu z Amerykanami nie przyniosła żadnego efektu. Musimy zmienić kierunek naszych starań dyplomatycznych. Powinniśmy skierować się w stronę jednoczącej się Europy, która zdaje się bardziej interesować się Polską niż mocarstwo zza oceanu. Uzależnienie od jakampus14@o2.plkiegokolwiek kraju może nam przynieść negatywne skutki. Dlatego lepiej nie mieć przyjaciela, niż mieć niezbyt szczerego.

Kamil Puskarczyk lat 14

Comments

comments

Dodaj komentarz