Interpretacje kompromisu – Magdalena Madeja

Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew. Cisza i święty spokój. Prezydent i premier z dala od napiętej w stolicy atmosfery zasiadają, sam na sam, do poważnej rozmowy. Pogawędka, która ma trwać kilkadziesiąt minut, przedłuża się do pięciu godzin. Ale było warto!

 

Spotkanie okazało się owocne! Nastąpiła prawdziwa ulga, w końcu cały proces ratyfikacyjny traktatu lizbońskiego zależał od sytuacji biometeorologicznej na polskim wybrzeżu. Wiatr był jednak łaskawy i wiał korzystnie, bo udało się. Tylko, że zamiast powszechnej radości ponad podziałami, zapadła grobowa cisza. Ustami prezydenta tylko minister Kamiński kilka razy bąknął: „jest kompromis”, podobnie premier Tusk, który powtarzał jak katarynka: „jest kompromis”. Jak jest, to jest. Hurra!. Wszyscy się cieszyli, że po wielkiej wojnie szybko podpisano pokój. Ale jak się teraz okazuje, to nawet nie był rozejm! Pan prezydent siedział przez ten czas jak na beczce z prochem, która właśnie wybuchła. Żadnego kompromisu w sprawie traktatu nie było! Panowie się najzwyczajniej nie dogadali. Widać, że spotkania w cztery oczy nie służą, bo zabrakło tłumaczy z polskiego na nasze. Albo w ogóle rozmowa minęła się z tematem. Albo, co najbardziej prawdopodobne, zawarto kompromis, że kiedyś rzeczywiście dojdzie w sprawie traktatu do kompromitacji, przepraszam, kompromisu. I teraz nadszedł ten czas, że można przystąpić do dyskusji w kwestii kompromisu. Jednak trudno będzie dojść do porozumienia, bo Lech Kaczyński mówi swoje, Donald Tusk swoje. Ustawa kompetencyjna PiSu, która ponoć miała uściślić postanowienia z Juraty, zdaniem premiera zwyczajnie je łamie. Kancelaria prezesa Rady Ministrów pracuje teraz nad swoją wersją ustawy. Każda ze stron inaczej interpretuje ustalenia ze spotkania w Juracie.

Wielka szkoda, że zabrakło dyktafonu pana Ziobry! Dyktafon, rzecz święta. Teraz nie trzeba by było wypierać się, przekręcać, prostować. I nikt by nikomu nie wmawiał, że białe jest białe. Już nie pozostaje nic innego jak „Jurata welcome to”. Znowu.

 

 

 

 

 

 

Magdalena Madeja

Comments

comments

Dodaj komentarz