Z okazji waszego święta, nie będę w tym miejscu żalić się na szkole, ani przedstawiać moich wizji udoskonalenia tej instytucji.
W tym roku pisze maturę, co oznacza, ze już trzynasty rok mam do czynienia z nauczycielami. Na drodze swojej edukacji trafiałam na bardzo, ale to bardzo różnych.
Chcąc nie chcąc, szkoła to ważny (i długi!) proceder w życiu każdego człowieka. A co jest wyznacznikiem dobrej szkoły, dobrych wspomnień? Między innymi Wy, Drodzy Nauczyciele.
Tym małym felietonem chce podziękować tym, którzy pokazali mi, jak mogę się rozwijać. Gdzie szukać, gdzie bywać, gdzie się zaczepić. Tym, którzy wierzyli w moje możliwości i prorokowali, że dzięki pracy uda mi się być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Ludziom, którzy nie zmuszali, lecz inspirowali mnie do pracy. Którzy do dzisiaj zachwycają mnie swoją wiedzą, intelektem i człowieczeństwem (czym nieraz wyróżniali się na tle swoich kolegów). Dzięki Wam mam pewność co do tego, że ignorantia non est argumentum.
Powyższymi słowami dałam do zrozumienia, ze w szkole spotkało mnie wiele dobrego. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie poruszyła drugiej strony medalu.
Drodzy profesorowie! Niektórzy z Was meczą się w szkole. (Tym samym męcząc swoich uczniów.)
Wierzcie mi, to widać, kto z Was nie lub swojej pracy. Kto z Was każdego dnia patrzy na uczniów z niechęcią. Komu z Was nie chce się angażować w zajęcia.
Jeśli nie możecie pracować w innym miejscu apeluję, nie mścijcie się na uczniach za swoje nieszczęście. Oni nic Wam na nie nie poradzić nie mogą.
Na zakończenie życzę wszystkim pedagogią wszystkiego najlepszego. Owocnej pracy. Przyjemnej korelacji uczeń-nauczyciel. I mądrych, bystrych uczniów bo wiem, że z pustego to i Salomon nie naleje.
I w imieniu calej społeczności uczniowskiej proszę, powiedzcie swoim uczniom, że non scholae sed vitae discimus.