Masochistyczne harakiri, czyli dzień z życia kobiety -polityka. – Marta Małkińska




Późny wieczór. Otoczka mgły spowija każdy zakątek stolicy. Mordercy i gwałciciele wychodzą na łowy. Warszawa żyje, choć cmentarze opustoszały. Elity wychodzą na bale oraz bankiety, coby nieodpłatnie, po cichutku podegustować sobie najnowsze drinki, zagryzając ciastem z pierwszej strony burżuazyjnego magazynu kucharskiego. Idylla.

Palę fajkę na balkonie gierkowskiego bloku. Dzwoni matka z rodzinnej wsi. Jest ze mnie dumna, bo widziała w TVN 24 jak przemawiałam o wartościach, które powinny liczyć się

w życiu każdego Polaka. I o które rzekomo walczę – jasne, a w ojciec Rydzyk zostanie kiedyś filantropem oraz wyzbędzie się wszelakich uprzedzeń do innych narodowości. Matka nie wie, że to zjawisko zowie się polityką. Ona żyje niedoceniano w domku z okiennicami, jako kura domowa mego brata. Ojca nie znam, ona zresztą też nie. Zapomniała się na dancingu i ja jestem tego skutkiem. Brat też. Bliźniak w końcu.

Dostałam maila od Guru, którym jest dla mnie spec od marketingu, czyli mydlenia oczu elektoratowi. Napisał, że jutro mam brylować na otwarciu jednego z przedszkoli. Dodatkowo muszę uśmiechać się do zdjęć z dziećmi, które nawet nie wiedzą, kim jestem, ale mamuśka kazała zrobić wymuszoną fotkę, coby zaszpanować przed sąsiadką, a później opylić ją za dwa złote na allegro. Takim sposobem wyciągają mi trzy godziny z życiorysu. Ale zawsze kilka głosów więcej. Czysta matematyka.

W telewizji widzę ile kilo przybyło mi przez pół roku. Mam podpuchnięte oczy. Cała armia zmarszczek mimicznych usytuowanych w okolicy czoła. Usta krzyczą o botoks. Zęby błagają

o wybielenie. A cycki opadają do kolan. Amen.

Mój „kolega” (z partii rzecz jasna) dzwoni z krzykiem o szóstej rano. Straciłam ponad jeden procent poparcia po wypowiedzi, iż aborcji w przypadku ciąży na skutek gwałtu nie uważam za grzech. Mohery na mnie plują. A Sandra Lewandowska ma torebkę od Louisa Vuittona, na którą nigdy nie będzie mnie stać. Nic, tylko spakować bagaże i lecieć na wakacje. Najlepiej do Egiptu!

Melisa zaparzona. Mogę napisać notkę do mojego oficjalnego bloga, będzie ona brzmiała następująco: „Kochani Obywatele! Serdecznie dziękuję za tyle miłych oraz serdecznych słów. Wasza postawa motywuje mnie do dalszego działania, bo Polsce należą się

(w końcu) KONSEKWENTNE I DOBRE zmiany… Dzisiaj byłam na otwarciu przedszkola

na warszawskim Bemowie. Dzieciaki są takie kochane. Kończę, bo muszę zadzwonić do taty

z życzeniami imieninowymi. Pamiętajcie rodzina to podstawa!”. Romek, choć nigdy cię nie darzyłam zbyt dużą sympatią, dziękuję Ci za podsunięcie trafnych sloganów, które są niczym balsam na spracowane, polskie dusze.

Tabletka na serce wzięta. Mogę przejrzeć prasę. „Polityka” nazywa mnie „Zbawczynią Kraju”, za to „Wprost”, robiąc prześwietlenie mego całego rodu insynuuje, jakoby mój dziadek służył w SB. Biedny Dziadzio w grobie się przewraca. Idę pod prysznic zmyć z siebie te ochłapy kłamstw, które doszczętnie wniknęły w mą szarą skórę. Później randka z listami od wyborców. Tysiące razy klikania „KOPIUJ” i „WKLEJ” tekstu: „Dziękuję, że napisałeś. Jestem bardzo zadowolona z tego, iż popierasz moją politykę. Pozdrawiam!”. Na szczęście dochodzą do mnie tylko dobre wiadomości. Mój asystent dba o to, aby ma samoocena nie spadała, dlatego redaguje mojego maila. Przeczesuje się przez tony bluźnierczych listów, gdzie elektorat wysyła mnie do diabła. Warszawa płacze. Przecieka mi okno, a krwawi dusza.

Tydzień temu byłam w Tatrze Polonia. Janda powinna zostać politykiem. Ją ludzie kochają za to, jaka jest. Prawdziwa. Idę wyć do łazienki, tylko nastawię pralkę na wirowanie, aby sąsiedzi nie słyszeli, jaka jestem beznadziejna.

Noc. Nie mogę siedzieć sama w domu. Smutno mi. Idę do ekskluzywnej restauracji

w piżamie (nakrytej futrem), daję napiwek i żądam stolika dla VIP-ów. Mogę sobie na to pozwolić. Dzisiaj me urodziny. Jako prezent od losu chcę zwolnienie lekarskie. Najlepiej

z całego życia.

 

Marta Małkińska

Comments

comments

Dodaj komentarz