O NIEPOKOJĄCEJ NOWOMOWIE – Marta Wilczek lat 16

            Na świecie – a zwłaszcza w naszej Europie, lekkomyślnie zapominającej o swoich chrześcijańskich korzeniach – w zastraszającym tempie tworzy się nowy język. Język ów, choć może wydawać się wspólny dla wszystkich Europejczyków, jest równocześnie językiem beznadziejnie obcym, ponieważ buduje nowe – skądinąd pozbawione sensu – definicje dla starych słów lub – co jest jeszcze gorsze – nowe słowa do zrozumiałych i dotychczas bezproblemowych definicji. Weźmy chociażby taką antykoncepcję, którą definiuje się jako lekarstwo na wszystkie kłopoty ludzkości, począwszy od przeludnienia, a skończywszy na AIDS, gdy tymczasem z jej nazwy wynika coś całkowicie odwrotnego – to przecież antykoncepcja,  przeciw– pomysł czyli raczej coś, co za wiele sensu nie ma…

            Albo taka rodzina. Coś, co ni w ząb nie pasuje do innego układu, niż takiego, który zawiera w sobie Męża i Żonę, względnie Matkę, Ojca i Dziecko. A co tu zrobić, gdy nagle pojawia się możliwość złożenia własnego zestawu z dowolnych elementów (prawie jak w barach szybkiej obsługi…); zestawu mąż-mąż lub żona-żona, z gratisem – niespodzianką, czyli możliwością sztucznego zapłodnienia, którego efektem będzie wielofunkcyjna zabawka, dla niepoznaki zwana dzieckiem? No, do definicji rodziny nijak toto nie pasuje. Dlatego – by nikogo nie dyskryminować – pisze się nowy, pseudorodzinny słowniczek, zastępujący rodzinę – związkiem, małżonków – partnerami, a Matkę i Ojca zaszyfrowanymi nazwami Rodzic A i Rodzic B (swoją drogą proszę wyobrazić sobie radosny okrzyk malucha: „Rodzicu A, stęskniłem się za Tobą!”).

            Cóż jeszcze ciekawego da się znaleźć w tym rewolucyjnym i uniwersalnym języku? Ano, jest jeszcze stara, dobra tolerancja, której jednak należało zmienić definicję, zastępując akceptację inności uwielbieniem, miłością i poparciem dla wyżej wspomnianej. Jest i Amnesty International, która po wielu latach wyróżniającego się dzieła, zaczyna wtapiać się w tłum, pragnący „poprawy” życia kobiet nawet wbrew ich życzeniom. Jest aborcja zwana dobrodziejstwem i eutanazja ukryta pod „miłosierdziem”, a często nawet pod „chrześcijańskim miłosierdziem”. Jest i wiele innych, ciekawszych jeszcze i zabawniejszych, gdy im się bliżej przyjrzeć, ale i wiele bardziej przerażających niż wyżej wymienione przykładów…

            Ja zaś, pisząc ten felieton, myślę o tych, którzy żyją w państwach, gdzie ów język błyskawicznie się rozprzestrzenia, stając się nieomal kolejnym językiem urzędowym – i szczerze im współczuję. Żal mi ich między innymi dlatego, że języków obcych, jak wiadomo, uczy się ciężko i często nie widać rezultatów tej nauki. No i do tego język ten jest jak najbardziej żywy i do tego zmieniający barwy (a przy tym i cele) z łatwością kameleona. Jak to dobrze, że w tej ultrakatolickiej, purytańskiej Polsce ludzie wciąż jeszcze mówią po polsku. I robią to z odwagą i przekonaniem.

 

Marta Wilczek lat 16

Comments

comments

Dodaj komentarz