Okrągły Stół znam tylko z podręczników – Marcin Fijołek




Okrągły Stół znam tylko z podręczników, książek oraz opinii innych ludzi. Z jednej strony mówi się o historycznym sukcesie, z drugiej o historycznej, ale zdradzie. Oto przemyślenia człowieka, który wydarzenie to zna tylko z opowiadań innych osób.

Nigdy nie chciałem być ignorantem w sprawach historii, zwłaszcza tej nie tak odległej, która do tej pory wpływa na wydarzenia w Polsce. Starałem się szukać odpowiedzi w różnych mediach i w opiniach wielu historyków i publicystów. Wniosek nasuwa się jeden – 20 lat po legendarnym wydarzeniu określenie ‚Polska solidarna’ to jedynie mit. Ale po kolei.

Wpisuję w google frazę ‚okrągły stół’. Pierwszy z odnośników (zaraz po encyklopedycznych, neutralnych wyjaśnieniach czym w ogóle były obrady) kieruje mnie do strony, która ukazuje wydarzenia sprzed 20 lat jako jedną z największych zdrad w historii Polski. Pojawiają się określenia "Targowica" i "szwindel". Ludzie i środowiska uczestniczące w obradach nazywane są "katolewicą" i "kryptożydostwem", same obrady nazwane są spiskiem żydomasońskim. Przyjmuję ten punkt widzenia, ale język i przesadnia pewność w wyrażanych poglądach każe mi szukać dalej, bo przecież w mediach nie spotykam się z tymi określeniami.

Jestem ostrożniejszy, wpisuję tym razem ‚okrągły stół’ dołączając tytuł gazety do niedawna prowadzonej przez jednego z głównych postaci tamtego okresu – Adama Michnika. Tutaj obrady nazywa się "pierwszą bezkrwawą rewolucją" i "romantyczną operacją polityczną". Gubię się. Na dodatek uczestnik obrad ze strony opozycji w swojej gazecie co jakiś czas stara się pokazać Kiszczaka i Jaruzelskiego jako jednych z tych, którzy tę Polskę zmienili na lepsze, nazywa ich ‚ludźmi honoru’. Od razu przypominają mi się widziane w telewizji ostre pacyfikowanie przez ZOMO, morderstwo księdza Popiełuszki i milicjanci z często używanymi pałami u boku. Honor i te wydarzenia ciężko mi ze sobą połączyć. Tak jak w przypadku nazywania obrad zdradą, tak i teraz włącza mi się lampka ostrzegawcza mówiąca – uważaj, tu jest coś nie tak.

Szukam dalej, publicyści bardzo równo podzielili się w ocenie tej kwestii. Z jednej strony czytam, że obrady to układ elit, następnie, że Jaruzelskiemu trzeba postawić pomnik. Kompletnie odmienne oceny, totalnie inny punkt widzenia ludzi, którzy mieli dwadzieścia lat temu ten sam cel – wolną Polskę. Przynajmniej mam nadzieję, że taki mieli. Sięgam po prasę, która jest bardzo ostrożna w opiniach. Bardziej wyważeni publicyści dostrzegają plusy, piszą o minusach. Co dla jednych jest olbrzymią zaletą obrad, dla drugich staje się przekreślającą zasługi wadą i na odwrót. Jestem zdezorientowany, sięgam po głos Kościoła.

Tutaj też brak jednoznacznej oceny. Tłumaczę sobie, że przecież przedstawiciele Kościoła uczestniczyli w obradach, więc zjawiska nie mogą ocenić całkiem negatywnie. Ci, którzy byli wtedy w środku cyklonu mówią, że to jednak zmieniło Polskę na lepsze, bo mimo wszystko stała się wolna, choć nie bez wad. Po raz kolejny szukając prawdy pozostaję bez szans na jej uzyskanie, bo każdy ma swoją prawdę. Cytując fragment filmu "Dzień świra": Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza! – nic dodać, nic ująć.

Wszyscy jak jeden mąż podkreślają, że komunizm był złym ustrojem, a Polska była krajem zniewolonym. Każdy z publicystów, historyków i polityków twierdzi, że działanie Urzędu, a potem Służby Bezpieczeństwa było czymś haniebnym. Nienawiść do komunizmu pała zewsząd, tymczasem na mały, symboliczny gest – cofnięcie czy też zmniejszenie emerytur byłym SB-kom zdecydowano się dopiero dwadzieścia lat po transformacji ustrojowej. To też dużo mówi. Wiele mówi też fakt, że już cztery lata (!!!) po odzyskaniu wolności wybory wygrywają ludzie ściśle związani z ustrojem komunistycznym. Paranoja? Nie, Polska.

Polska, w której o kompromisy jest niezwykle trudno. Kraj, w którym każdy ma swoje święte racje, ale dla dobra państwa nie potrafi dogadać się nie tyle nawet z politycznym przeciwnikiem, ale choćby z kolegą mającym nieco inne poglądy na niektóre kwestie. Przyznam, że gdy widzę na biało-czarnych filmach dziesiątki, a może nawet i setki tysięcy ludzi wyrażających poparcie – czy to na wiecach "Solidarności" czy to na papieskich pielgrzymkach, mam łzy w oczach, bo to sprawa niezwykła. Gdy widzę filmy opowiadające o losach górników z kopalni Wujek czy księdza Popiełuszki, to jestem pełen podziwu za to, że Ci ludzie walczyli o wolną Polskę często przypłacając za to życiem.

Wszyscy tworzący III Rzeczpospolitą powinni mieć na uwadze fakt, że są dłużnikami tych ludzi, którzy zginęli, aby Polska mogła być wolna. Bo Polacy ginęli nie tylko w powstaniach i na wojnach. Dług nie  został spłacony. I nie mówię o hasłach szerzących poglądy, aby komunistów powiesić w miejsce liści na drzewach. Mówię o zwykłej uczciwości względem bohaterów, którzy oddali życie, a także względem siebie, walczących na wszelki możliwy sposób o dobro kraju. Przełom lat 80. i 90. przyniósł, mimo wszystko niezwykłą szansę na zbudowanie Polski na nowo, na fundamencie solidarności – tej prawdziwej, międzyludzkiej. Nie wszystko musiało być w niej idealne i piękne, nie wszystko doskonałe i wzorowe, ale solidarność i zaufanie mogły stać się oparciem dla kolejnej już odsłony Polski. I tylko, cholera jasna, szkoda, że się nie udało. Tak po prostu szkoda tej naszej Najjaśniejszej.

 

Marcin Fijołek

Comments

comments

Dodaj komentarz