My, nastolatkowie, apelujemy – najukochańsi politycy, zacznijcie pokazywać, że Polska to mądry kraj, a Polacy inteligentni ludzie. Wszystko zaczęło się 12 kwietnia, czyli wtedy, gdy gimnazjaliści zmagali się z egzaminem gimnazjalnym. Lawina zeszła na nasz kraj i biednych, bądź co bądź, Bogu ducha winnych nastolatków. Jedno pytanie: czy nasz hymn śpiewamy: „kiedy my żyjemy” czy „póki my żyjemy”.
Dla ścisłości – „kiedy”, lecz dlaczego to młodzież nazywa się nieudacznikami, podczas, gdy to politycy słyną z ortograficznych i leksykalnych gaf?
Mój przegląd zacznę od hymnu i związanej z nią… Wolską. Wszak wszyscy pamiętamy: „Z ziemi Polskiej do Wolski”, jak nucił Jarosław Kaczyński. I jak to jest, że były już dziś premier dopuszcza się takiej gafy i… nic, a nam, młodzieży za „póki-kiedy” odejmują jeden cenny punkt? A może pan Jarosław zaprosi nas, młodzież na „obiat”, który przez „t” jest na pewno o wiele lepiej strawny dla naszego żołądka, bo wyrzucamy z niego dźwięczne „d”.
Do rankingu dołączyć musi – to „oczywista oczywistość”, jak głosił wyżej wspomniany – Andrzej Lepper. Pamiętacie: „Będą protesty. I to będą protesty na znak protestu.” Właśnie z tego powstaje „masło maślane”, czyli kochane pleonazmy.
I nasz „prezydent-wpadka-Komorowski” – już raz wyraził, jak to my, Polacy: "łączymy się w bulu i nadzieji” z Japonią.
Nie zamierzam pobłażać premierowi Donaldowi Tuskowi: „Bytom – miasto, które może pokochać nawet Gdańszczanin mieszkający w Warszawie” – czy tak ważna osoba w kraju nie wie, że „gdańszczanin” w tym przypadku powinno być pisane małą literą? A nastolatek musi, bo jak nie, to… bania albo minus x punktów na testach.
I dlatego CKE ma problem. O „wrrróć” wg Zyty Gilowskiej parodiowanej w stacji TVN. Według CKE ta różnica nie powinna być jednak brana pod uwagę. Wielu gimnazjalistów zrobiło więc błąd i to my mamy problem. Tylko dlaczego my musimy znać hymn, skoro dorośli – politycy sami go nie znają i się do tego publicznie przyznają?
W Polsce tworzono już różne komisje. Kiedy powstania taka, która skontroluje „bule”, „Wolską” i „obiaty”? A może lepiej nie, pamiętajmy Ryszarda Kalisza, u którego każda próba odchudzania zawsze kończyła się efektem jo-jo. Co by się stało, gdyby efekt jo-jo wrócił do naszych „wyedukowanych” już polityków?