10 kwietnia 2011, to już rok od tej feralnej soboty, gdy dotarła do nas ta straszna wiadomość o śmierci 96 osób, w tym pary prezydenckiej, Prezydenta na uchodźstwie, dowódców wojskowych oraz innych osób chcących oddać hold pomordowanym w Katyniu.
Rocznica to idealny czas, by powrócić do naszych przemyśleń z tamtego dnia, by odtworzyć momenty zadumy w towarzystwie spokoju i refleksji. Jednak ten dzień doskonale pokazał podział na dwie Polski. Jedna Polska to ta, która spotkała się na Powązkach, były władze państwowe, rodziny tragicznie zmarłych. Panowała tam cisza, piękna cisza, której potrzebowaliśmy tego dnia. Druga Polska, była na Krakowskim Przedmieściu. W tym dostojnym miejscu zebrali się ludzie, którzy zakłócili cisze tego dnia. Czarę ognia przelał Jarosław Kaczyński zwłaszcza cytatem Zbigniew Herberta, że jego brat "został zdradzony o świcie", że być może został zabity, ponieważ reprezentował pewne wartości, oraz, że Polska to nie jest demokratyczny kraj. W tym dniu to Polska została zdradzona o świcie, przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Czynem niezwykle niedemokratycznym było nie wystawienie przedstawiciela tej partii w państwowych uroczystościach na Powązkach. Nie musiał tam być sam Prezes, ale brak kogokolwiek na cmentarzu to odcięcie się od demokracji i odwrócenie się do Polski plecami. Każdy ma prawo od przeżywania żałoby na swój własny sposób. Dla mnie autentyczne były łzy wdowy, która oddała by całe życie za godzinę spędzaną ze zmarłym mężem i jak wierzyć w szczery ból człowiekowi, który zamiast jechać na grób brata, w rocznice jego śmierci urządza polityczny wiec przy skandalicznych okrzykach i burdach, które nie miały mieć prawa się odbyć.
Trzeba pamiętać, że katastrofa smoleńska to nie tylko śmierć Lecha Kaczyńskiego, lecz dramat wielu ludzi, szarych na co dzień.
Serdecznie pozdrawiam,