Ratuj Maluchy! – Hania Zdrojewska

Odpowiedź na tekst Kingi Marzec „Nad optymistyczną przepaścią” (ANGORKA nr 29 z dn. 17.07.2011.).

W przyszłym roku szkolnym wszystkie sześciolatki zobligowane będą do rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej. Patrząc globalnie na ten problem, dotychczas polskie dzieci odbiegały od swoich rówieśników z wielu innych państw europejskich. Trudno zaprzeczyć, że inwestycje w szkolnictwo są ważne, jednakże z moich obserwacji wynika, że polskie podstawówki nie są gorzej wyposażone niż szkoły na przykład w Niemczech. Pamiętajmy także, że każda szkoła przystosowuje miejsce nauki do uczniów (chodzi chociażby o wysokość krzeseł i ławek), powinna także zapewnić uczniom szafki na podręczniki, aby uniknąć przeładowania tornistrów.

Jeśli twierdzimy, że polska szkoła nie jest przystosowana do potrzeb sześciolatków (pomijając fakt, że w większości podstawówek od lat znajdują się „zerówki”), należy sobie zadać pytanie, czy jest ona także przygotowana do przyjęcia siedmiolatków? Jakże powinna się ona zmienić, by spełniać wymagania inicjatorów akcji Ratuj Maluchy! ? Zarzucają oni, że nowa ustawa nie określa dokładnie, jakie wymagania winny spełniać szkoły podstawowe, by mogły do nich uczęszczać sześciolatki, przy czym sami nie podają żadnych dokładnych danych – dlaczego uważają stan szkół za bardzo zły, a stwierdzając, że brakuje nauczycieli, nie wspominają, jaka liczba byłaby zadawalająca itd.

Bardzo ważnym elementem, choć często omijanym w tej dyskusji, są metody nauczania sześciolatków. Trzy lata temu, gdy umożliwiono rozpoczęcie nauki przez dzieci sześcioletnie, zupełnie przebudowano program nauczania klasy pierwszej. Teraz uczniowie poznają litery przez cały rok, a nie jak wcześniej w trakcie pierwszego semestru, liczą w zakresie 10, nie 100. Uwzględniono więc możliwości intelektualne sześciolatków, chociaż twórcy akcji Ratuj maluchy! twierdzą, że pedagodzy uznali taki program nauczania za tresurę. Szkoda tylko, że nie wymienili w tym miejscu żadnego nazwiska pedagoga cieszącego się autorytetem.

Czy rodzice powinni decydować, czy ich dziecko dojrzało do szkoły? Być może, lecz nie sami, ale we współpracy z pedagogami. Zdarzają się bowiem rodzice, którzy zbytnio boją się o swoją wychuchaną pociechę, a także tacy, którzy chcąc pochwalić się zdolnym potomkiem, na siłę posyłają go do pierwszej klasy w wieku sześciu lat.

Hania Zdrojewska

Comments

comments

Dodaj komentarz