Była sztuczna mgła, ukryci snajperzy, a nawet UFO – kiedy już żadnych podobnie przekonujących i logicznie umotywowanych powodów katastrofy smoleńskiej nie dało się wymyślić, opadło zainteresowanie tematem tragicznego lotu. Jednak, jak wiadomo, przyroda nie znosi próżni, więc szybko trzeba było ją czymś zapełnić. Jako że z braku laku i kit dobry, padło na burdy wywoływane przez pseudokibiców na stadionach podczas meczów piłkarskich, które okazały się wdzięcznym tematem do tworzenia nowych teorii spiskowych.
Działacze PiS, przodujący w tej dyscyplinie, już znaleźli prawdziwą przyczynę zamieszek. I wcale nie jest to wina pseudokibiców, uznających spotkania piłkarskie za pretekst do bijatyki czy władz klubów, policji czy wymiaru sprawiedliwości, który nie pali się do egzekwowania podobno tak dobrego prawa. Tak naprawdę, to rządowi zależało na prowadzeniu wojny z fanami sportu, więc podstawieni prowokatorzy podjudzali tłum do walki. Dziwne, że jeszcze nie padło podejrzenie na Rosjan i Niemców, ale to zapewne tylko kwestia czasu.
Z drugiej strony, pytanie, na czym właściwie zależy rządowi, jest jak najbardziej uzasadnione, bo chyba nie na dobru normalnych, spokojnych kibiców. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć chociażby na ostatnią fantastyczną decyzję premiera o zamykaniu stadionów. Wydawałoby się, że nietrudno wpaść na prosty ciąg przyczynowo-skutkowy, że jeżeli stadiony zostaną pozamykane, to nie będzie widowisk, co za tym idzie – kluby nie będą miały pieniędzy, a za transmisję meczu w telewizji trzeba będzie płacić.
W tym kontekście pytania o stan psychiki polityków, które część z nich tak oburzały, zdają się nie być bezpodstawne, a to tylko jeden z wielu przykładów paranoicznych działań ludzi odpowiedzialnych za Polskę. Może rzeczywiście osoby ubiegające się o wysokie stanowiska państwowe powinny składać oświadczenia o zdrowiu psychicznym. By żyło się lepiej.