Taki szyld już od kilku miesięcy powinien wisieć na froncie budynku przy Wiejskiej w Warszawie. Polska jest dziwnym krajem dziwnych ludzi, ale to, co nasz drogi, kochany i godny wszelkich orderów rząd wyprawia ostatnio, przekroczyło już granice czegokolwiek. O granicach etyki zawodowej, inteligencji czy zwykłej kultury osobistej nie wspominając – sądząc z ich zachowania, wyrazy te są posłom nie tylko niezrozumiałe, ale wręcz obce. Może nigdy o nich nie słyszeli? (drodzy politycy, dobra rada – słowniki i encyklopedie nie gryzą!)
Całkiem logiczne wydaje mi się, że wakacje są czasem odpoczynku, w końcu ładowane przez te dwa miesiące akumulatory powinny wystarczyć nam na kolejny rok. Otóż – nie. A przynajmniej nie dla wszystkich. Łudzenie się, że dzielni politycy przerywają swój zasłużony urlop (w końcu tak ciężko pracowali, prawda?), by z rozdartą na piersi koszulą umierać za Polskę i jej obywateli, to według mnie dziecinne mrzonki. Nie, oni jeszcze nie umierają, oni na razie walczą – i to nie tylko o wysoki stołek czy tekę ministra, ale czasami już wyłącznie o podtrzymanie swojej politycznej egzystencji na jakimkolwiek poziomie (stara zasada: nieważne, czy mówią dobrze czy źle, ważne, że w ogóle mówią).
Przykładem, dość niechlubnym jednak, świecą tutaj Andrzej Lepper i Roman Giertych. Notowania ich partii w sondażach „poleciały na łeb, na szyję”, więc liderzy postanowili zewrzeć szeregi – i powstał LiS, czyli Liga i Samoobrona. Początek nowej bajki już mamy, a jaki będzie jej koniec? Na razie nie wiadomo, ale coś mi mówi, że nikt nie będzie tu żył długo i szczęśliwie – ten twór polityczny widnieje na razie jedynie na papierze, i oprócz wytypowania wspólnej, dość karkołomnej zresztą, kandydatury na nowego premiera, wciąż „każdy sobie rzepkę skrobie”.
A propos nowego premiera. Na razie mamy starego, a o przyspieszonych wyborach wszyscy z patosem wykrzykują w oficjalnych wywiadach i konferencjach prasowych, tylko jakoś mało rzeczywiście dzieje się w tej materii. Po raz kolejny okazuje się bowiem, że od mówienia do działania jeszcze daleka droga. A w polskich realiach to nawet bardzo daleka. Tymczasem Jarosław Kaczyński szaleje, jakby chciał wykorzystać być może ostatnią okazję na usypanie sobie pomnika prawdziwego i zawsze wiernego Obrońcy Narodu. Dymisjonuje kolejnych ministrów, a w końcu zrywa koalicję – wszystko w imię dobra kraju, rzecz jasna. Szkoda tylko, że nad tym dobrem PiS nie zastanowiło się ponad rok temu , w maju 2006, zawierając sojusz z LPR i Samoobroną. I jakie skutki to przyniosło? Jak widać – opłakane. (A na usta aż ciśnie się niestety – a nie mówiłam?)
Jednak nie tylko samą koalicją i personalnymi zmianami w niej Polak żyje. W końcu dookoła tyle fascynujących wydarzeń! Afera goni aferę (gruntowa seksaferę, a seksaferę podsłuchowa), polscy żołnierze nadal walczą na potrzebnej nam jak psu buty wojnie w Iraku, nazywanej miło brzmiącym dla ucha terminem „misja stabilizacyjna”, a przez kraj przetoczyło się kilka poważnych strajków. Rząd okazał się jednak bezlitosny dla buntowników, i zmusił tych wszystkich małych, upierdliwych krzykaczy do kapitulacji i wywieszenia białej flagi. Polacy odetchnęli z ulgą, a najgłośniejsze westchnienie wyrwało się zapewne z ust pacjentów szpitali państwowych. Co z tego, kiedy za tydzień, miesiąc, a chociażby nawet i rok historia zatoczy koło (a może zrobi obrót o 360 stopni w tył?), a my dokładnie w tym samym miejscu staniemy twarzą w twarz z dokładnie takim samym problemem. Cóż, bywa.
Polacy są bowiem dziwnym narodem, który jeśli nie widzi nad sobą kija prześladowcy z zewnątrz nie potrafi nie tylko ze sobą współpracować, ale nawet nie przeszkadzać sobie nawzajem. Po dwuletnich rządach Pis-u największym zwycięzcą wydaje się być Platforma, która wykazując się sprytem przeszła do opozycji, cały ciężar władzy zrzucając na barki Kaczyńskiego i Spółki. W aktualnych sondażach PO jak na razie pozostawia PiS daleko w tyle, nie osiągnęła jednak – i być może nigdy nie osiągnie – poparcia przekraczającego 50%, gwarantującego jej samodzielną władzę. W czasie tych 24 miesięcy od zaprzysiężenia rządu Kazimierza Marcinkiewicza PO skupiło się na stopniowym podkopywaniu wizerunku Prawa i Sprawiedliwości, w czym zresztą samo PiS – a właściwie J. Kaczyński – wybitnie jej pomogło, swoimi kolejnymi decyzjami coraz bardziej kompromitując się w oczach nie tylko świata, ale przede wszystkim własnych wyborców. Normalna działalność polityczna, w pewnym momencie PO zapomniało jednak o włożeniu białych rękawiczek – wyprodukowanie i wyemitowanie spotu o PiS nie miało nic wspólnego z czystą rywalizacją, a było zwyczajnym zabiegiem medialnym, we mnie osobiście wzbudzającym obrzydzenie. Inna sprawa, że Prawo i Sprawiedliwość nie pozostało w tyle i prawie natychmiast odpowiedziało ciosem na cios…
Jest źle, i na szczęście zauważa to coraz więcej Polaków. Oczywiście, niektórzy szczególnie naiwni i łatwowierni obywatele wciąż wierzą, że obecny rząd zapewnia im stabilizację, a wręcz poprawia sytuację kraju – sztandarowym hasłem Jarosława K. jest bowiem ten o zmniejszeniu bezrobocia. Fakt, zmalało – większość dotychczas bezrobotnych wyjechała do pracy za granicę… Uważam się więc za szczęściarę – do osiemnastki zostało mi jeszcze kilka miesięcy, co oznacza, że dylemat pt. „Na kogo zagłosować?” tym razem – jeśli przedterminowe wybory w ogóle się odbędą – jeszcze mnie ominie. Tak naprawdę, obecną sytuację polityczną ma prawo komentować tylko nieco ponad połowa pełnoletnich i posiadających pełne praca obywatelskie Polaków, tyle bowiem wrzuciło swoje głosy do urn dwa lata temu. A co z resztą? Z obecnej perspektywy ich rozumiem – mniejsze zło NIE JEST równoznaczne dobru! I ciężko mi to przyznać, ale Polsce przydałaby się rewolucja, która przewróciłaby wszystko do góry nogami, i po której kraj próbowałby „stanąć na nogi” być może przez kilka