Wiarygodność wilka z „Czerwonego Kapturka” – Krzysztof Pyzia




Polacy przeżyli już wiele. Trzy rozbiory, dwie wojny światowe, a nawet i rządy Stalina. Wydawałoby się, że nic już nas nie może zaskoczyć. Jednak to tylko pozory! Przez ostatnie tygodnie na ekranach naszych telewizorów musimy niestety oglądać tragikomedię, rozgrywającą się na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim. W rolach głównych występuje Bogu ducha winny krzyż i wąska grupka fanatyków z klapkami na oczach. Ci ostatni nazywają siebie Katolikami. Ale oceniając po czynach raczej to Katolicy nie są. Bo kiedy jeden z duchownych, a dokładniej mówiąc abp Nycz zaproponował przeniesienie krzyża spod Pałacu Prezydenckiego do kościoła św. Anny, to usłyszał od obrońców, że sam sobie może nosić krzyż. Odpowiedź godna Katolika. To chyba w ramach przykazania „Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego”? Poza tym nie słychać donośnego głosu wydobywającego się z ust polskich hierarchów. Raczej widać usta pełne wody. Zresztą może to i dobrze. Jeszcze powtórzyłaby się sytuacja sprzed kilku miesięcy, gdy podkarpacki duchowny rozpaczał, że samolot nie rozbił się kilka dni wcześniej z Tuskiem na pokładzie…

Gdyby się tak dokładniej przyjrzeć całej sytuacji, to można by usiąść na środku drogi i się rozpłakać. Kościół za wiele w tej sprawie nie robi (by się nie narazić ani PO, ani PiS), a prezes Kaczyński jest dumny ze swojego elektoratu i ani myśli powiedzieć, by koczujący pod Pałacem zgodzili się na przeniesienie krzyża. Na domiar tego krzyż staje się symbolem walki politycznej, zaś rząd Donalda Tuska i władze Warszawy mają problem. Broniących krzyża siłą nie wyrzucą, bo zaraz zdjęcia „przenoszonych” staruszków siłą pojawią się we  wszystkich media. O dobrowolne wyjście też prosić nie będą, bo ten tłum reaguje tylko na polecenia Kaczyńskiego. Jakby tego było mało całe zajście prowokuje tylko inne grupki nietuzinkowych osób, które już zacierają ręce na myśl o zorganizowaniu podobnej zadymy w imię nieznanych jeszcze nam wartości. Dzięki Władysławowi Jagielle pokonaliśmy Krzyżaków. Dzięki Czterem Pancernym i Rudemu 102 każde polskie dziecko wie jak wygląda czołg. Później dzięki Wałęsie, który zwinnie przeskoczył przez gdański płot, rozbiliśmy stalowe fundamenty PRL-u. Teraz mamy grupkę fanatyków, na którą polskie państwo nie może znaleźć sposobu. Do tego jeszcze dochodzi Kościół, który nie za bardzo wie, co z tą sytuacją zrobić. Powiedzmy sobie jasno. Sprawa jest poważna, a świat nas bacznie obserwuje. I jak tak dalej pójdzie, to przylepi nam łatkę narodu, który nie potrafi się dogadać po wielkiej tragedii. Zatem jak w takiej sytuacji Tusk ma prowadzić politykę zagraniczną? Idźmy dalej. Minister Sikorski ma negocjować zniesienie wiz dla Polaków? A co jeśli usłyszy, że nie zniosą, bo się obawiają masowych „krzyżowych” akcji Polaków np. na lotniskach? Co wtedy? Odpowie, że oni już tak nie będą, bo będzie pilnował każdego Polaka z osobna?!

Pomyślmy co dalej? Kto rozwiąże ten „krzyżowy” problem? Czy prezes Kaczyński nadal będzie grał tragedią smoleńską? Nie rozumiem tylko po co. Zamiast tego mógłby się skupić na zupełnie innych sprawach. Chociażby rozliczając rząd Tuska z wyborczych obietnic. Ulżyłoby wówczas wszystkim, bo i majestat krzyża by dalej nie cierpiał, i Kościół miałby rozwiązany problem, i świat by się nie zastanawiał, co tym razem wyrabiają Polacy. A tak, to co? Znów stracimy kilka tygodni tylko po to, by szarpać się z armią Kaczyńskiego? Aż trudno w to uwierzyć, ale trzeba nazwać sprawę po imieniu. Jarosław Kaczyński w odmienionym wcieleniu jest tak wiarygodny, jak wilk w przebraniu babci, czekający na Czerwonego Kapturka!  Panie Jarku, rzeczywiście Polska jest najważniejsza!

 

 

Krzysztof Pyzia

Comments

comments

Dodaj komentarz