Kiedy myślę o polskiej polityce na przestrzeni ostatnich paru miesięcy, przed oczami staje mi obraz dłoni drżących ekstatycznie bądź ściskających się w pięści, obraz oczu pełnych błogości momentalnie przeobrażającej się w zwierzęcą, nieomalże, złośliwą zawziętość. Widzę lenistwo, widzę warcholstwo, widzę ludzi odpowiedzialnych za dobro naszego kraju, którzy z maniakalnym uporem i dziką zaciekłością wprawiają się w posługiwaniu się najbardziej wymyślnymi sztuczkami erystycznymi.
Spór polityczny stał się dziedziną, do uprawiania której wyznaczani są politycy najlepiej czujący się w centrum słownej jatki, a nie ci przygotowani do prowadzenia merytorycznej dyskusji. Programy telewizyjne z udziałem polityków bardziej niż publiczne posiedzenie rady mędrców przypominają targ, na którym wrzaskliwe przekupki w ordynarny sposób usiłują zdyskredytować swoją konkurentkę.
Jest to frasujące w dwójnasób, ten stan rzeczy utrzymuje się juz od dobrych kilku lat, i jak na razie nie widać nadziei na choćby nieznaczną poprawą. Chleba i igrzysk.