Gdy wszyscy Polacy przeżywają świąteczną gorączkę prezentową, nasza dzielna dyplomacja twardo negocjuje, a właściwie prosi Rosjan o zwrot wraku Tupolewa. Po tym, jak rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Łagrow po raz kolejny w bardzo dyplomatyczny sposób powiedział, że nie masz szans, aby strona rosyjska w najbliższym czasie oddała resztki TU-154, na polskie ministerstwo spraw zagranicznych spadły gromy, a Radosław Sikorski musiał zapomnieć o tym, że na święta od Rosjan dostanie samolot. Rzeczywiście można zauważyć pewne niedociągnięcia w postępowaniu Sikorskiego, ale nie można też wymyślać historii o tym, że wrak samolotu nie wrócił do Polski tylko przez nieudolność posłów PO. W tej sprawie żaden polityk opozycji wiele więcej by nie ugrał. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby u władzy był PiS. Wyobraźmy sobie premiera Kaczyńskiego z Antonim Macierewiczem, jako ministrem spraw zagranicznych… Myślę, że kolejna odmowa wydania wraku samolotu, mogłaby wywołać wojnę. Kto wie… Może i światową. Chciałbym życzyć wszystkim na kuli ziemskiej, żeby ten scenariusz w te święta nawet nie pojawiał się w najmroczniejszych snach największych sceptyków!
Polityka wymaga odważnych decyzji, ale należy pamiętać, że Rosja jest potęgą i ewentualne groźby Polaków mogą tylko rozbawić ekipę z Kremla. Sikorski zdaje sobie z tego sprawę, ale też popełnia błędy. Nie można sugerować Rosjanom, że USA i cała UE oczekuje na zwrot wraku. Najśmieszniejsze jest to, że Pan Sikorski chyba sam w to nie wierzy, ale wie, że coś w tej sprawie zrobić musi, więc robi… Jednak szansa na to, że Ławrow ugnie się pod „naciskami” naszego rządu jest prawie żadna.
Warto zadać sobie pytanie: Po co nam jest ten Tupolew? Każdy potrafi zauważyć, że samolot stał się symbolem niezgody wśród naszego narodu. Wzbudza emocje, agresję i jest punktem zapalnym w rozmowach nie tylko polityków, ale też zwykłych obywateli. Wrak samolotu wyczyszczony przez Rosjan jest już nam tak naprawdę do niczego nie potrzebny. Jeżeli któraś z teorii spiskowych rzeczywiście miałaby rację bytu, to nawet nie ma co liczyć na to, że pozostały jeszcze gdzieś, jakieś dowody… Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby TU-154 był w Polsce. Macierewicz wprowadziłby się do wraku, aby mieć więcej czasu na poszukiwania Trotylu, a polski Kościół mógłby przeżyć kolejną schizmę, bo część ludzi poszłaby za głosem Kaczyńskiego i Rydzyka czcząc fragmenty świętego samolotu. Gdybanie jest całkiem ciekawe i momentami zabawne, ale trzeba mieć świadomość tego, że możliwe, iż w nadchodzącym nowym roku samolot rzeczywiście może powrócić do Polski. Może, ale nie musi. Skoro już prawie trzy lata przeciąga się rosyjskie śledztwo, bardzo prawdopodobne jest, że potrwa kolejne trzy. Poza tym, dopóki Polacy są skłóceni, a wrak potęguje nienawiść wewnątrz naszego narodu, to Rosja nie ma po co nam tego samolotu zwrócić. Nie należy wymyślać też teorii spiskowych, że Putin chce wykorzystać niezgodę Polaków, aby łatwiej mu było nami manipulować. Każdy widzi, że już z łatwością to robi…