Zbędna górka, czyli skup żywca – Krzysztof Pyzia

W zeszłym tygodniu dziwnym trafem zamieniły się role. Andrzej Lepper został osaczony przez grupę strajkujących rolników. Z pewnością przypomniały mu się stare czasy, kiedy to z wagonów wysypywał zboże, a blokady drogowe były na porządku dziennym.

Tak naprawdę cała sprawa poszła o niejaką górkę wieprza! Nagle okazało się, że jest nadwyżka, przez co eksperci zaniemówili, twierdząc, że to już dawno było do przewidzenia. Andrzej Lepper postanowił działać! Już kolejnego dnia podjęto decyzję, iż zostanie uruchomiony skup żywca wieprzowego. Zaś na drobne protesty minister finansów Lepper ripostował, żeby Gilowska się nie wtrącała! Widocznie wicepremier uznał, że ma o wiele większą wiedzę na temat finansów od pani minister, mającej na swoim koncie tytuł profesora. W końcu nie każdy posiada doktorat honoris causa. A jakby nie było – Lepper go ma!

Nadal sprawa seksafery nie ustaje. Nasz ukochany minister Andrzejek, w oczekiwaniu na prośbę z sądu o zbadanie DNA, postanowił sam na własną rękę przeprowadzić owe badania. Według jednej z gazet miał to zrobić niedawno, bo tydzień temu w Niemczech. Nie wiadomo dokładnie, gdzie. Podejrzewam, że gdzieś za górami i lasami. Tylko gdzie? Podobno smok wawelski otworzył ostatnio klinikę, w której, jak mawia pan Andrzej Lepper, można "oddać DNA". Jednak trop wiedzie gdzie indziej. Dziennikarze wyśledzili, iż mogło się to odbyć u naszych sąsiadów znad Odry, bądź też w kraju pięknych tulipanów. Ślad po DNA ginie, dzięki czemu pozostają jedynie domysły, przez co na myśl do listy podejrzanych ośrodków dochodzą jeszcze moim zdaniem Chiny i Rosja. Bo jak wszyscy dobrze wiemy, przewodniczący Samoobrony od dawna przyjaźni się nie tylko z chińskimi ugrupowaniami, ale także z władzami rosyjskimi.

Zaś w Warszawie emocje nadal nie opadły. Tym razem do odstrzału poszedł Pis-owski wojewoda mazowiecki. Przysłowiowa głowa została stracona za nielegalne wyłudzenie prawa jazdy. Dowiedziawszy się o tym, postanowiłem działać. Wyruszyłem do piwnicy. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach odnalazłem moją zakurzoną hulajnogę. Miałem zamiar podarować ją zdymisjowanemu wojewodzie. Niestety, kiedy już wsiadałem do pociągu, usłyszałem w radiu, że z podobnym pomysłem wyprzedziło mnie kilku dziennikarzy. Załamany musiałem wrócić do domu. Jednak się nie poddałem. Zakupiłem na rynku prawo jazdy na wózki czterokołowe, po czym wysłałem je na adres wojewody. W końcu na hulajnogę też trzeba mieć prawko:)! Nareszcie były wojewoda będzie mógł jeździć do woli, a na dodatek legalnie po naszych polskich drogach. Musi tylko uważać na ograniczenia prędkości, bo jeszcze rozpędzi się do stówy, a tam będą koleiny i straci zęby na którymś zakręcie! Z pewnością wtedy by zrozumiał, co oznacza pojęcie polska szosa. Dla niedoinformowanych dodam, że jest to synonim dziurawej drogi, albo co gorsza drogi polnej!

Ciekawe, co jeszcze czyha na polityków w Warszawie? Czyżby główny front walki został przeniesiony z Wiejskiej do warszawskiego ratusza? Dziwi mnie tak szybka dymisja człowieka związanego z Pis-em. A może był to specjalnie wykreowany samobój przez braci Kaczyńskich, aby pokazać jak bardzo są bezwzględni wobec swoich podwładnych? W oczekiwaniu na następne "taśmy prawda" pozostaje nam jedynie snucie domysłów. A to, jak na razie, idzie wyjątkowo dobrze naszym polskim dziennikarzom. Może za wyjątkiem pana Aleksandra Kaczorowskiego, który chyba trochę ostatnio przesadził z artykułem porównującym Kaczyńskiego do Putina. Ale to już tylko moje osobiste zdanie.

Krzysztof Pyzia

Comments

comments

Dodaj komentarz